Książkołapy

– Ewa Manikowska

W drugiej połowie XIX wieku opinia publiczna Paryża, Francji i całej Europy żyła głośnym skandalem w którego centrum znalazł się szanowany uczony Guglielmo Libri Carrucci (w języku polskim opisana ona została m.in. w Encyklopedii Orgelbranda). Ten pochodzący z Florencji matematyk jako członek i działacz Karbonariuszy w latach 30. musiał ratować się ucieczką. W Paryżu, gdzie się zatrzymał, szybko wszedł w kręgi uczonych, został profesorem College de France i członkiem Akademii Nauk, odznaczono go nawet Legią honorową. Jego pasją były dawne książki i rękopisy, w szczególności te odnoszące się do historii matematyki. Dzięki sławie wprawnego paleografa i bibliografa, a także za sprawą przyjaźni z Françoisem Guizotem, ministrem edukacji za czasów Monarchii lipcowej, Libri został sekretarzem założonej przy Akademii komisji, której zadaniem było sporządzenie katalogu rękopisów znajdujących się w bibliotekach francuskich. Nowa funkcja dała Libriemu uprzywilejowany dostęp do księgozbiorów: w następnych latach przemierzał Francję, a obszerny płaszcz, w który zawsze był odziany oraz przyjaźnie zawiązane z bibliotekarzami ułatwiły mu wynoszenie cennych rękopisów i starodruków. Przed Librim nie uchroniły się nawet paryskie księgozbiory: jego wizyty uszczupliły m.in. Bibliotekę Królewską i tą Arsenału. W ciągu kilkunastu lat stał się on właścicielem jednej z najcenniejszych prywatnych kolekcji rękopisów i starodruków w ówczesnej Francji, na którą składały się zarówno zakupy na rynku antykwarycznym, jak i liczone w tysiącach „zdobycze” z bibliotek publicznych. Sam proceder został zauważony dopiero po kilku latach, i to tylko w niewielkiej skali: przeciw Libriemu zostało wniesione oskarżenie, jednak sam proces odbył się dopiero po Rewolucji 1848 roku, kiedy to pozbawiony dotychczasowych wpływowych popleczników matematyk i bibliofil znowu ratował się ucieczką, tym razem do Londynu. Wcześniej zdołał bezpiecznie przewieźć na Wyspy swoją kolekcję, którą sukcesywnie sprzedawał na wielu aukcjach; najcenniejsza jej część (kilka tysięcy rękopisów) – za pośrednictwem Antonia Panizziego, dyrektora British Museum – nabył hrabia Ashburnham. Chociaż w 1850 roku francuski sąd skazał go zaocznie na 10 lat więzienia, to Libri do końca przekonywał, że jest niewinny, zyskując przy tym wsparcie znacznej części paryskich intelektualistów, którzy święcie wierzyli, że cała sprawa miała podłoże polityczne. Dopiero kilka dekad później, za sprawą skrupulatnych badań archiwalnych przeprowadzonych Léopolda Delisle’a, kierownika działu rękopisów Biblioteki Narodowej w w Paryżu udało się w pełni odsłonić i udowodnić porażającą skalę dokonanych przez Libriego kradzieży, a także podjąć skuteczne próby odkupienia przynajmniej części cennego zasobu z kolekcji Ashburnhama.

„Sprawa Libriego”, jak przyjęło się określać głośny skandal biblioteczny, wiele mówi o dziewiętnastowiecznych bibliotekach oraz o kształtujących się wówczas ideach ochrony znajdującego się w nich dziedzictwa. Zuchwałe kradzieże miały miejsce nie tylko dlatego, że Libri miał pozycję, autorytet i cieszył się zaufaniem, ale w równej mierze dlatego, że odwiedzane przez niego księgozbiory były najczęściej nieuporządkowane i nieskatalogowane. Co więcej, jego łupem padły też wypożyczone starodruki i rękopisy, o które bibliotekarze zapomnieli się upomnieć. Libri wiele ze swoich znalezisk publikował lub przedstawiał oraz faktycznie pokazywał na mniej lub bardziej oficjalnych zebraniach, stąd dla wielu badaczy i intelektualistów miał on wielkie zasługi dla nauki i dla Francji. Powszechne było wówczas przekonanie, że dzięki niestrudzonej pracy bibliofilów oraz ich zapędom naukowym na światło dzienne wychodziły książki i rękopisy, które inaczej przez następne stulecia leżałyby zapomniane na półkach bibliotek. Stąd powszechnie przyjmowano dość pokrętne tłumaczenia Libriego, który twierdził, że okradzione biblioteki w rzeczywistości upominają się o dzieła, które są późniejszymi fałszerstwami oryginalnych rękopisów z jego kolekcji.

Podobne kradzieże cenionych bibliofilów i badaczy miały miejsce w wielu miejscach ówczesnej Europy. Sam Libri, jak się później okazało, do Paryża przybył z zaczątkiem swojej kolekcji, na którą złożyły się rękopisy wyniesione z bibliotek florenckich (w tym rękopisy Leonarda). Na ziemiach polskich podobną „sławą” cieszyli się Tadeusz Czacki i Józef Maksymilian Ossoliński. Tak jak Libri i w imię tych samych ideałów, byli oni również powszechnie usprawiedliwiani, a nawet gloryfikowani. Joachim Lelewel pisał o mocno przesadzonych anegdotkach o „ukradkowym podchwytywaniu” książek, przyznając jednak, że Czacki „sprzątał” niekiedy dzieła najcenniejsze, które tak jak w przypadku Libriego były źle zabezpieczone. Mniej dyplomatyczny był Ambroży Grabowski, który Czackiego i Ossolińskiego określił powszechnie używanym wówczas mianem „książkołapów”. Opisując ich wspólne spotkanie w 1807 roku w Krakowie zaznaczył, ze księgozbiory obu zostały „po klasztorach i zakrystiach nałowione”, a ich właściciele mieli się wzajemnie przechwalać swoimi „zdobyczami”. Dla Ossolińskiego księgozbiory klasztorne penetrował jego ówczesny bibliotekarz, Samuel Bogumił Linde, a odnośna korespondencja została opublikowana w przedmowie do drugiego wydania „Słownika języka polskiego”. Opisując swemu mocodawcy dokonane „nabytki” Linde co prawda używał zawoalowanego języka, wspominając np. o tym, że w Sandomierzu było ich tyle ile zdołał pomieścić rewers, którego „naturę” będzie mu musiał wyjaśnić osobiście. Przekaz jego listów był jednak jasny: cenne rękopisy i księgi trafiły do Ossolińskiego za sprawą pogróżek, przekupstwa, zamian, nieuwagi zakonników i wspomnianych rewersów. W kilkanaście lat później Linde już oficjalnie jako i wysłannik Komisji Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego penetrował księgozbiory skasowanych na mocy dekretu z 1819 roku zakonów, wybierając w nich dzieła, które miały wzbogacić kierowaną i organizowaną przezeń Bibliotekę Publiczną w Warszawie. W oczach ówczesnych uczonych i bibliofilów między kradzieżami (czyli przywłaszczeniami książek bez żadnej podstawy prawnej), a późniejszymi zabezpieczeniami kasowanych bibliotek klasztornych zachodziła subtelna różnica: celem obu było bowiem zabezpieczenie cennego dziedzictwa, jego zbadanie i upublicznienie. Już Lelewel całkowicie usprawiedliwił zatem nie zawsze czyste metody kompletowania zbiorów: „Obstawał za własnością publiczną Czacki i zdawało się, że jej w chęci pozyskania książki nie naruszy”. Grabowski (swoją drogą również osławiony „książkołap”) wahał się tylko dlatego, iż za sprawą późniejszej kasaty zakonów, część zdobyczy Ossolińskiego czy Czackiego powinna była wzbogacić zbiory Biblioteki Jagiellońskiej. Za razem przywoływał zgorzały księgozbiór zakonu franciszkanów w pożarze Krakowa z 1850 roku, z którego ocalało tylko to, co zostało wyniesione swego czasu przez „książkołapów”. I Lelewel, i Grabowski zgodnie potępiali jednak kradzieże dokonywane w imię prywatnego zysku i prywatnych upodobań. Zwłaszcza Lelewel zaniepokojony był ilością „książkołapów”, którzy zachęceni przykładem osławionych bibliofilów przywłaszczali sobie różnymi sposobami dzieła z bibliotek kościelnych, publicznych, a nawet z księgozbiorów innych bibliofilów. Ten ostatni proceder doczekał się nawet popularnej wówczas maksymy: „strzelec strzelcowi psa ukraść może, a literat literatowi książkę”, a w środowisku bibliofilów krążyły liczne anegdotki o wyniesionych sprytem z osławionych księgozbiorów egzemplarzach. Sam Lelewel przywołuje spotkanie ze starym bibliofilem, który miał w swoich zbiorach dzieło z księgozbioru Czackiego, a jego zdobycie – zgodnie z przytoczonymi słowami – było dlań formą rewanżu: „Patrz, oto kradł mi Czacki, kradłem i ja jemu”.

Najważniejszą odpowiedzią na plagi kradzieży oraz rzesze łasych bibliofilów było katalogowanie zbiorów, które w XIX wieku uznane zostało za najważniejszą formę upublicznienia i zarazem ochrony cennych rękopisów i starodruków. Z czasem zapędy bibliofilów stały się nieuzasadnione, a kradzieże z bibliotek były nie tylko potępiane, ale również surowo karane. Tą zmianę doskonale odzwierciedla ponowna publiczna dyskusja wokół „sprawy Libriego”, jaka miała miejsce w ostatniej ćwierci XIX wieku, kiedy to dzięki mrówczej pracy w katalogach bibliotek francuskich Léopold Delisle odtworzył listę skradzionych rękopisów, które wówczas znajdowały się w kolekcji hrabiego Ashburnhama, a także ujawnił sprytne zabiegi stosowane przez Libiriego dla zatuszowania prawdziwiej proweniencji zgromadzonych przezeń okazów, w tym usuwanie i dorabianie nalepek, inskrypcji i znaków proweniencyjnych. W trzy dekady od czasów głośnego procesu nikt już nie miał wątpliwości co do przestępczego charakteru popełnionego przez Libriego czynu, a spadkobiercy hrabiego Ashburnhama prowadzili negocjacje zarówno z przedstawicielami bibliotek francuskich, jak i florenckich, by z obopólną korzyścią zaradzić sprawie, która również cieniem kładła się na ich reputacji. W tym okresie historie „książkołapów” przytaczane były bowiem przede wszystkim w rubrykach kryminalnych codziennej prasy.

 

Bibliografia (wybór):

J.A. Kosiński, Doskonały książkołap. Wizyta Tadeusza Czackiego w bibliotece dominikanów krakowskich, „Roczniki Biblioteczne” 4(1960), 223–229

J.M. Marszalska, Dramatyczne losy księgozbiorów kościelnych w południowych guberniach Królestwa Polskiego w XIX wieku w świetle obecnego zasobu starych druków Biblioteki WSD w Płocku, „Archiwa, Biblioteki i Muzea Kościelne”, 91(2009), 41 –46

B. McCrimmon, The Libri Case, „The Journal of Library History” 1(1966), 7–32; A. Wójcik, Książkołapy, czyli rzecz o bibliotecznych przestępstwach

https://muzea.malopolska.pl/pl/artykuly/2215

 

Źródła (wybór):

K. Estreicher (wyd.), Wspomnienia Ambrożego Grabowskiego, 2 t., Kraków 1909;

L. Delisle, Catalogue des manuscrits de fond Libri et Barrois, Paris 1888

J. Lelewel, Bibliograficznych ksiąg dwoje, 2 t., Wilno 1823–1826

A. Sozański, Ciekawe szczegóły z literatury i bibliografii tudzież z innych umiejętności, Kraków 1884